Perwersja w skali szarości

Posted: 9 grudnia, 2013 in Ksiązkowo

czyli wcale-nie-krótko o książkach „Chuć” i „Socjologia seksualności. Marginesy”

Nie do końca wiem, czy więcej te książki łączy czy dzieli. Obie są o seksie, obie o seksie wstrętnym środowiskom konserwatywnym. Obie bronią prawa do nienormatywnego seksu i zadają dręczące pytanie o to, czym norma jest lub być powinna. Autorzy obu książek (pominę tu redaktor Wanat) siedzą w Warszawie na UW i wykładają tematykę seksalności kolejnym już pokoleniom studentów. Obaj zresztą w przestrzeni publicznej kojarzeni są z tą tematyką, pojawiają się w mediach jako specjaliści i powoli wypierają z niej takich ludzi jak prof. Lew-Starowicz. Mimo to, „Chuć” to książka na nocny stolik, a „Marginesy” – na barykady.

chuć_marginesy

Andrzej Depko i Ewa Wanat, autorzy „Chuci”, są duetem niemal już nierozdzielnym. W TOK FM, Radiowej Jedynce, a obecnie w RDC prowadzą razem od 6 już lat wieczorne audycje gdzie Polacy piszą, dzwonią, a czasem ponoć zaczepiają na ulicy, byleby się wypowiedzieć. Słuchałam wielu z tych audycji, chociaż czasem z archiwów. Ona uprawia odważne dziennikarstwo, on ma radiowy głos gawędziarza erotomana. Oboje z wysoką kulturą osobistą, profesjonalni i chociaż bywają sarkastyczni – to bardzo na miejscu. Boję się powiedzieć, że z misją.

Inaczej się tego nie da nazwać. Oni „niosą oświaty kaganek” do polskich sypialni. Również w tej książce usiądą do rozmowy i spiszą, tym razem bez udziału słuchaczy, rozmowy o perwersji, ale nie dewiacji. Posługując się motywem „zjazdu z autostrady” przypominają wszystkim, że boczne uliczki, część offsteamu, nie są gorsze czy lepsze – są przydatne.

Technicznie „Chuć” jest wydana na poziomie zupełnie przeciętnym: okładka ładna, typografia może być, lekko żółtawy papier jeszcze żółknie z czasem, korektorów było aż dwóch, więc tekst jest odpicowany jak należy. Merytorycznie usłyszymy to samo, co w radiu: 20% Polaków ma uświadomione zachowania fetyszyzujące lub perwersyjne, to jest fajne, to jest w porządku, nie musicie czuć z tego powodu winy, bawcie się, eksperymentujcie, jeśli wszystkie normy są zachowane to wasza fizyczność jest wasza i nic nikomu do tego. Dla zapominalskich przypominam jakich norm się dorobiliśmy; są normy prawne (penalizująe w różnych krajach różnye rzeczy np. zoofilię, pedofilię, gwałt, ekshibicjonizm, a czasem nawet kontakty homoseksualne czy zdradę małżeńską), szerzej rozumiane normy społeczne, w tym religijne (stosunek do wierności, masturbacji, prostytucji, antykoncepcji itd.), normy obyczajowe (regulują w procesie wychowania np. stosunek do nagości, uwodzenia, wierności, właściwości zachowań w stosunkach międzyludzkich, także pre- i postkoitalnych) oraz normy medyczne (kiedyś np. uznawano onanizm i homoseksualizm za choroby, obecnie na tej pozycji mamy takie zboczenia jak nekrofilia czy pedofilia). Norma medyczna posługuje się też 3 kategoriami, poza których obrębem znajduje się już patologia, tzn. norma optymalna (afirmowana przez jednostkę i społeczeństwo np. prokreacyjny seks heteronormatywny), norma akceptowalna (norma którą afirmują osoby pozostające w związku, ale niekoniecznie społeczeństwo np. przemałżeński seks analny) i norma tolerowana (zachowania, które nie są szkodliwe społeczne, ale ograniczają nam dobór partnera np. homoseksualizm, wielbiciele swingowania czy fistingu). To jest jakby oczywiste, że wzajemnie normy te mogą się wykluczać: w naszym kraju norma religijna nie zezwala na bycie LGBTQ, ale norma medyczna czy prawna tak – norma zaś obyczajowa czy społeczna zezwala na to w różnym stopniu („nie powinni się z tym afiszować”, „tak długo jak nie mają kontaktu z dziećmi”). Andrzej Depko słusznie przez całą książkę argumentuje na rzecz przykładania do zachowań seksualnych normy medycznej i prawnej, które razem w skrócie mówią o tym, że wszystko co nie uprzedmiotawia i nie krzywdzi naszego partnera i wymaga jego/jej obecności (osiąganie orgazmu tylko i wyłącznie przez kontakt z fetyszem nie mieści się w normie medycznej) – jest w normie i wszystkim życzymy miłej zabawy.

Mam jednak żal o układ tej książki. Początkowe 3/4 „Chuci” to radosne rozmowy Wanat z Depko, którzy metodycznie i zachęcająco rozprawiają o urokach parafilii i urozmaiconego seksu. To jest taka lekka, pokrzepiająca lektura, jak pisałam wyżej, do poduszki. Prawdopodobnie w każdym, kto choć raz chciał być związany w sypialni przez swojego partnera albo poczuł podniecenie na widok pielęgniarki ze strzykawką odezwało się odczucie ulgi i samozadowolenia. Tyle, że publikacja ta kończy się masakrycznie – bo czterema wywiadami z osobami żyjącymi z jakimś rodzajem parafilii. Pomimo ich optymistycznych tytułów („o spełnieniu w prafilii” czy o „afirmacji parafilii”) wyszło mocno koślawo. Osoby przepytywane (a znam pewne ich inne publikacje, o innym wydźwięku) brzmią mało przekonująco. Są samotne, rozbite, a śmieją się trochę przez łzy, z uporem, na złość. Jeśli znalazły to, czego szukały, to raczej przelotnie, z dużym trudem i najczęściej poza granicami naszego cudownego kraju. To nie jest optymistyczny akcent na zakończenie, przewraca treść całej publikacji do góry dnem, rozczarowuje i lepiej by zadziałał rozwadniając optymizm pomiędzy rozdziałami albo w ogóle z książki wyrzucony. Doceniam, że oddano głos samym zainteresowanym, ale chyba oddano im niedźwiedzią przysługę pozwalając się wypowiedzieć o problemach, dla których niekoniecznie ktokolwiek z rozmawiających mógł zaproponować dobre rozwiązanie.

Przeskoczmy zatem do kogoś, kto się nie mieści w normie – Jacek Kochanowski, autor publikacji „Socjologia seksualności. Marginesy.”, jest działaczem LGBTQ, wykładowcą atakowanych z prawa (rzadziej z lewa) gender studies i otwartym gejem. Wykłada na UJ i UW, bywał też na innych uczelniach w Krakowie, Łodzi czy Warszawie. Człowiek, który wszedł z metodologią socjologiczną do (dosłownie) najciemniejszych miejsc poza heteronormatywnościa – badał swingersów, przemierzał darkroomy, wysłuchiwał BDSMowców. Zakochałam się w nim kiedy obejrzałam jedną z debat telewizyjnych między nim a Terlikowskim. Muszę przyznać, że Terlikowski budzi we mnie jednak jakiś agresor i brak szacunku – Kochanowski spokojnie, już w pierwszych wypowiedziach oświadczył coś w stylu „Nie będę wchodził w pana dyskurs w języku nienawiści.” i zachował rzeczowość argumentu i opanowanie do końca rozmowy. Pełna podziwu próbowałam od tamtego momentu tak samo.

Kochanowski zabrał się do tematu inaczej niż Depko i bardziej radykalnie. „Marginesy.” to książka spod igły, mocna, smukła, minimalistycznie okraszona motywem pawia na okładce. Ale chociaż „Chuć” przewyższa ją rozmiarami, to ta jasna i czysta publikacja jest prawdziwą cegłą w dłoni. Można z tym przeskoczyć płot i poczuć się bojówkarzem.

Do tej książki mam tylko żal o postmodernę. Postmoderna pełna jest głębot (ang. deepity, termin ukuty przez córkę J. Weizenbauma, rozpropagowane przez D. Dennetta, w polskim dzięki inwencji twórczej M. Koraszewskiej) czyli wyrażeń pozornie prawdziwych i ważnych, ale tylko przez ich niejednoznaczność. Miejsce głębot jest w literaturze, nie w nauce. W literaturze bowiem jest miejsce na dywergencyjne interpretacje, domysły i niedpowiedzenia. Od nauki oczekujemy natomiast jasnych odpowiedzi, nawet jeśli w naukach humanistycznych bywają one nacechowane ideologią – to zresztą normalne, nie da się mówić o psychologii, socjologii, antropologii, filozofii czy językoznawstwie etc. bez pewnego zabarwienia ideologicznego, które utożsamiałabym tu po prostu z jednostkowym, komunikowalnym światopoglądem. Nauki humanistyzne są kwintesencją relatywizmu i konstrukcjonizmu socjologicznego (stąd dla mnie teologia nie jest nauką, ale metatworem – nie można badać czegoś, czego istnienia nie tylko nie potrafimy [wide: teoria strun w fizyce], ale nie chcemy udowodnić). Jako takie powstały i są po prostu wtórne do wykształcenia się w naszym gatunku wysoko rozwiniętej samoświadomości. Kiedy więc Kochanowski pisze (str. 202, przypis), że nie chce nadpisywać Artauda, ale że z nim współodczuwa i interpretuje, to owszem, poruszamy się po terench teatrologii, ale też wychodzimy poza opis naukowy.

Poza tym ta książka jest jak cegła – stanowi poważną broń – i jak skalpel – tnie dokładnie. Gdyby Kochanowski był neurochirurgiem, ten tekst byłby operacją głośną na skalę krajową. Gdy Depko pisał o tym, jakie mamy normy, Kochanowski pokazał jak te normy (szczególnie społeczne i prawne, o medycznych właściwie nie napomyka) strukturalizują świat wokół nas – na centrum i tytułowe marginesy. Wprowadzają dychotomię, którą ja wizualizowałam sobie raczej w formie nie płaskiego koła, lecz trójwymiarowego stożka – centrum jest wyżej, a kto się tam znajdzie, ma ułatwione spychanie innych na niżej znajdujące się obrzeża. Droga w dół jest śliska.

Zadaje też kluczowe pytania kto, jak i po co te normy ustala. Jest rzeczowy i bezlitosny w ukazywaniu słabości takiego, a nie innego obecnie panującego układu społecznego. W układzie tym seks, jego forma, otoczka, sposób uprawniania, to nie tylko przyjemność i biologiczna konieczność, to sposób na zachowanie świadomości opozycyjnej, „zdawania sobie sprawy, że nasze zachowania seksualne mogą albo wspierać, albo osłabiać istniejący system władzy” (str. 32). To jest nadpisane dopoduszkowej „Chuci” o ważny społeczny kontekst, o wyjście poza to, że jeśli robię się mokra z podniecenia albo mam w domu wibrator, to nie muszę się wstydzić przed sobą – to budowanie świadomości, że jeśli podnieca mnie lesbijskie porno, to mam do niego pełne prawo i żadna regulacja prawna czy społeczna nie będzie mi z buciorami wchodziła w życie, bo będę się stawiać.

Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ze względu na medialność i pewną cukierkowatość, to książka Depko i Wanat znajdowała się na listach bestsellerów np. sieci Empik. Nie potępiam tego, ale w dobie wynoszenia młodych ludzi na paralizatorach z sal wykładowych, bo nie zgadzają się na mnożenie bzdur o przyczynianiu się gender studies do rozpadu rodzin (kiedyś mieliśmy rodziny wielodzietne, potem atomowe, idziemy ku patchworkowym – to jest SPOŁECZNA ZMIANA jak przejście z politeizmu do monoteizmu – gender to bada, a nie jest tego źródłem) czy szerzenia się HIV/AIDS, co głosi się w murach szanowanej uczelni… w takich czasach wolałabym, żeby więcej ludzi przeczytało „Socjologię seksualności”. Może ktoś by w końcu zrozumiał, że biologia i konstrukty społeczne w świecie Homo sapiens przenikają się i wpływają na siebie wzajemnie (random fact: pieniądz jest konstruktem społecznym. Grubość portfela mężczyzny pozytywnie koreluje z jakością orgazmu jego partnerki. Tadaa!) – skoro manipulowanie biologią jest trudne i niejednokrotnie bioetycznie wątpliwe, spróbujmy pomanipulować tą łatwiejszą częścią równania. Może dzięki temu wszystkim będzie żyło się lepiej, a stożek z mojej wyobraźni spłaszczy się do ogromnego koła, w którym wszyscy będziemy równi..?

  • „Chuć (czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie)” Ewa Wanat, Andrzej Depko, Wielka Litera, Warszawa 2012
  • „Socjologia seksualności. Marginesy.” Jacek Kochanowski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013
Reklama

 

Cały twitter wiedział, że ma być śnieżyca. Że Xawery, że będzie szklanka na ulicach. Ale drogowcy to grupa osób wiecznie zaskoczonych. To jest po prostu kolokacja. Więc na podjeździe kierowca zaciąga ręczny i modli się, żeby nie zjechać po oblodzonej drodze. Wywala nas kulturalnie na zbity pysk, na wicher i mróz. Obliczam czy bliżej mi do domu czy do A. Do A. Szalik na nos naciągam, poprawiam rękawiczki i idę.

Kilka ładnych skrzyżowań później: Cyklofrenik i Asperger. Mam zeza rozbieżnego. Przez chwilę łapię każdy gest. Dokonuję prezentacji, ale oboje są za bardzo sobą, żeby podjąć pałeczkę. Jeden gada jak katarynka, drugi wycofuje się w ściśnięte wargi. Jeden ma to mikroszurnięcie nogą. Drugi poprawia zgryz szczęki, bo wie już, że jest zbyt kurczowy.
– Co ze szkołą? Dlaczego nie przychodzisz? – pyta Cyklofrenik w przelotnej trosce. Odpowiadam. On: – Acha, ja wysądziłem się o alimenty od ojca, o alimenty od matki i jeszcze socjalne pobieram z Uniwerka.
Tak bez spiny to mówi, przy obcym mu Aspergerze, który odwraca wzrok, to wszystko go nie dotyczy i nie interesuje. Tamten też pomija jego istnienie próbując zafiksować rozbiegane oczy na mojej twarzy. Włosy mu odrastają nierówno.
Wsiada w autobus, odjeżdża.

Za dużo wina.
Milczenie z gatunku tych niezręcznych, ciężkich, pełnych napięcia.

W domu ta decyzja, że pewne numery telefonów trzeba zablokować. Zabieram się do tego, ale przecinam tylko jedną nitkę łączącą mnie poszarpanym nerwem ze Szczecinem. Ile można? Książe potem napisze, że trzeba tylko doczekać końca tego roku, że potem się odmienia. Zakopuję się pod górą książek. Przypominam sobie lata kiedy byłam młodsza, wtedy Książe dzwonił zawsze w Sylwestra, ale bardzo wcześnie, koło 18, 19 – zanim poszedł pić cokolwiek. Miał taki uroczy zwyczaj, że wyłączał komórkę kiedy tylko wchodził na imprezę. Po pijaku nikt nie miał prawa go słyszeć. On nie chciał słyszeć nikogo.

Kończę „Maestro” Kąckiego. Każda strona jest jak wiadro pomyj i naprawdę mi niedobrze. Po „Jutro przypłynie królowa” też poszłam najpierw spędzić dwie godziny w wannie dolewając sobie co jakiś czas gorącej wody. Dwie takie książki w ciągu jednego roku? Co dzieje się w kulturze, że tekst potrafi tak upodlić? Nie czułam się tak źle czytając Wojaczka z jego najgorszymi spermami kapiącymi spomiędzy nóg. Przy Kapuścińskim mi tak żółć nie podchodziła do gardła. Zakazane książki markiza de Sade nie były w najmniejszym razie tak obrzydliwe. Co więc w gardle każe krzyczeć przez okno..?

– Zaczynam u siebie diagnozować bulimię.
– Zdiagnozowali mi ciężką cyklotymię i ADHD.
– Zobacz, stwierdził mi wszystkie kliniczne objawy ciężkiej depresji.
– Ja? Ja choruję na afektywną-dwubiegunową.
– Wybacz, Mizuu, ale moja kobieta nie ma nic do tego. Żyję z Uniwersytetem, to jest poligamia.
– Przecież to klasyczny narcyzm. Wpędziło go to w depresje.
– To jest socjopatia nie do przeskoczenia. Jestem z tym szczęśliwy przez większość czasu.

Muzyka na słuchawkach rozsadza mi bębenki.
Czy ja przyciągam do siebie takich ludzi, bo sama jestem złamana, czy też najlepszych jest zawsze łatwiej złamać? Ile pociętych przedramion? Ile pustych butelek? Ile wesołych tabletek na wszystko? Ile jeszcze mam to oglądać?
Mogę mu policzyć żebra. Cuchnie tanimi fajkami. Obgryziony paznokieć przy kciuku, niedogolony policzek. Znowu wszyscy zleją mi się w jedno. To taki obraz, który czasami nocą śni się jak indyjski bóg, pełen dłoni, z którą każdą potrafię sobie przypomnieć z upiorną dokładnością – od tej, która była we mnie, przez te, które ściskały mój kark pieszczotliwie, a skończywszy na tych, które były wyrwane z sykiem „NIE DOTYKAJ MNIE.”. Nieprzyjemne to jest jak zbiorowy gwałt i wyrywa rzęsy z powiek nocami.

Przydałaby mi się schizofrenia, tego jeszcze w komplecie nie mamy.

Na wyświetlaczu rozpierdalające zupełnie, szczere:
„Sprój się jak szmata. Wchłaniaj dym. Rzucaj mięsem. Zrób sobie dobrze. Hedonistycznie tak.”

Ktoś inny jeszcze zaprasza do Hamburga.
Co się dzieje, co się kurwa dzieje?!

„Widzę, że musimy od siebie odpocząć.”
To jest ta linijka gorsza od „Musimy pogadać”, bo jak pamiętamy „wszystko, co nie jest rozmową, jest oznaką rezygnacji”. Teatr aforyzmów od najpiękniejszych palców w tej części kosmosu. Performatywne wpisywanie się w brak normatywności. Rozsadzanie jej od środka. Mieszkam w Poznaniu. Światopoglądowo to jest pośrodku między Szczecinem i Warszawą. Nikt nas nie uratuje. Poniesiemy sztandary albo nas poniosą. Wysoki Blondyn odpisze „Powodzenia.”. Wszystko coraz szybciej, szybciej. Znowu się nie wyśpię. Tysiące rąk naduszą na klatkę żeber i nic nie da ułożenie się na boku.

Siadają tu, na moich krzesłach,
Drylują mózg po pestce pestka,
Stoczyłem się naprawdę nisko,
Wpadłem w złe towarzystwo

Po intelektualnych wizytach,
Nocą przychodzi druga ekipa,
Na czele zawsze nieco nadęty
Pan Dekadentyzm

Potem, najczęściej blisko północy,
Przez ciszę domu brutalnie kroczy
Ktoś, przed kim nieraz uciec nie mogłem
Towarzysz Obłęd

Jeszcze mnie jedna dama nawiedza,
A przy niej usnąć się nigdy nie da,
Zawsze w najdroższych i modnych strojach
Miss Paranoja

A gdy już noc się przed słońcem chowa,
Najbardziej groźna wkracza osoba,
Ma najpiękniejsze imię z mych gości:
Mania… Wielkości