czyli wcale-nie-krótko o książkach „Chuć” i „Socjologia seksualności. Marginesy”
Nie do końca wiem, czy więcej te książki łączy czy dzieli. Obie są o seksie, obie o seksie wstrętnym środowiskom konserwatywnym. Obie bronią prawa do nienormatywnego seksu i zadają dręczące pytanie o to, czym norma jest lub być powinna. Autorzy obu książek (pominę tu redaktor Wanat) siedzą w Warszawie na UW i wykładają tematykę seksalności kolejnym już pokoleniom studentów. Obaj zresztą w przestrzeni publicznej kojarzeni są z tą tematyką, pojawiają się w mediach jako specjaliści i powoli wypierają z niej takich ludzi jak prof. Lew-Starowicz. Mimo to, „Chuć” to książka na nocny stolik, a „Marginesy” – na barykady.
Andrzej Depko i Ewa Wanat, autorzy „Chuci”, są duetem niemal już nierozdzielnym. W TOK FM, Radiowej Jedynce, a obecnie w RDC prowadzą razem od 6 już lat wieczorne audycje gdzie Polacy piszą, dzwonią, a czasem ponoć zaczepiają na ulicy, byleby się wypowiedzieć. Słuchałam wielu z tych audycji, chociaż czasem z archiwów. Ona uprawia odważne dziennikarstwo, on ma radiowy głos gawędziarza erotomana. Oboje z wysoką kulturą osobistą, profesjonalni i chociaż bywają sarkastyczni – to bardzo na miejscu. Boję się powiedzieć, że z misją.
Inaczej się tego nie da nazwać. Oni „niosą oświaty kaganek” do polskich sypialni. Również w tej książce usiądą do rozmowy i spiszą, tym razem bez udziału słuchaczy, rozmowy o perwersji, ale nie dewiacji. Posługując się motywem „zjazdu z autostrady” przypominają wszystkim, że boczne uliczki, część offsteamu, nie są gorsze czy lepsze – są przydatne.
Technicznie „Chuć” jest wydana na poziomie zupełnie przeciętnym: okładka ładna, typografia może być, lekko żółtawy papier jeszcze żółknie z czasem, korektorów było aż dwóch, więc tekst jest odpicowany jak należy. Merytorycznie usłyszymy to samo, co w radiu: 20% Polaków ma uświadomione zachowania fetyszyzujące lub perwersyjne, to jest fajne, to jest w porządku, nie musicie czuć z tego powodu winy, bawcie się, eksperymentujcie, jeśli wszystkie normy są zachowane to wasza fizyczność jest wasza i nic nikomu do tego. Dla zapominalskich przypominam jakich norm się dorobiliśmy; są normy prawne (penalizująe w różnych krajach różnye rzeczy np. zoofilię, pedofilię, gwałt, ekshibicjonizm, a czasem nawet kontakty homoseksualne czy zdradę małżeńską), szerzej rozumiane normy społeczne, w tym religijne (stosunek do wierności, masturbacji, prostytucji, antykoncepcji itd.), normy obyczajowe (regulują w procesie wychowania np. stosunek do nagości, uwodzenia, wierności, właściwości zachowań w stosunkach międzyludzkich, także pre- i postkoitalnych) oraz normy medyczne (kiedyś np. uznawano onanizm i homoseksualizm za choroby, obecnie na tej pozycji mamy takie zboczenia jak nekrofilia czy pedofilia). Norma medyczna posługuje się też 3 kategoriami, poza których obrębem znajduje się już patologia, tzn. norma optymalna (afirmowana przez jednostkę i społeczeństwo np. prokreacyjny seks heteronormatywny), norma akceptowalna (norma którą afirmują osoby pozostające w związku, ale niekoniecznie społeczeństwo np. przemałżeński seks analny) i norma tolerowana (zachowania, które nie są szkodliwe społeczne, ale ograniczają nam dobór partnera np. homoseksualizm, wielbiciele swingowania czy fistingu). To jest jakby oczywiste, że wzajemnie normy te mogą się wykluczać: w naszym kraju norma religijna nie zezwala na bycie LGBTQ, ale norma medyczna czy prawna tak – norma zaś obyczajowa czy społeczna zezwala na to w różnym stopniu („nie powinni się z tym afiszować”, „tak długo jak nie mają kontaktu z dziećmi”). Andrzej Depko słusznie przez całą książkę argumentuje na rzecz przykładania do zachowań seksualnych normy medycznej i prawnej, które razem w skrócie mówią o tym, że wszystko co nie uprzedmiotawia i nie krzywdzi naszego partnera i wymaga jego/jej obecności (osiąganie orgazmu tylko i wyłącznie przez kontakt z fetyszem nie mieści się w normie medycznej) – jest w normie i wszystkim życzymy miłej zabawy.
Mam jednak żal o układ tej książki. Początkowe 3/4 „Chuci” to radosne rozmowy Wanat z Depko, którzy metodycznie i zachęcająco rozprawiają o urokach parafilii i urozmaiconego seksu. To jest taka lekka, pokrzepiająca lektura, jak pisałam wyżej, do poduszki. Prawdopodobnie w każdym, kto choć raz chciał być związany w sypialni przez swojego partnera albo poczuł podniecenie na widok pielęgniarki ze strzykawką odezwało się odczucie ulgi i samozadowolenia. Tyle, że publikacja ta kończy się masakrycznie – bo czterema wywiadami z osobami żyjącymi z jakimś rodzajem parafilii. Pomimo ich optymistycznych tytułów („o spełnieniu w prafilii” czy o „afirmacji parafilii”) wyszło mocno koślawo. Osoby przepytywane (a znam pewne ich inne publikacje, o innym wydźwięku) brzmią mało przekonująco. Są samotne, rozbite, a śmieją się trochę przez łzy, z uporem, na złość. Jeśli znalazły to, czego szukały, to raczej przelotnie, z dużym trudem i najczęściej poza granicami naszego cudownego kraju. To nie jest optymistyczny akcent na zakończenie, przewraca treść całej publikacji do góry dnem, rozczarowuje i lepiej by zadziałał rozwadniając optymizm pomiędzy rozdziałami albo w ogóle z książki wyrzucony. Doceniam, że oddano głos samym zainteresowanym, ale chyba oddano im niedźwiedzią przysługę pozwalając się wypowiedzieć o problemach, dla których niekoniecznie ktokolwiek z rozmawiających mógł zaproponować dobre rozwiązanie.
Przeskoczmy zatem do kogoś, kto się nie mieści w normie – Jacek Kochanowski, autor publikacji „Socjologia seksualności. Marginesy.”, jest działaczem LGBTQ, wykładowcą atakowanych z prawa (rzadziej z lewa) gender studies i otwartym gejem. Wykłada na UJ i UW, bywał też na innych uczelniach w Krakowie, Łodzi czy Warszawie. Człowiek, który wszedł z metodologią socjologiczną do (dosłownie) najciemniejszych miejsc poza heteronormatywnościa – badał swingersów, przemierzał darkroomy, wysłuchiwał BDSMowców. Zakochałam się w nim kiedy obejrzałam jedną z debat telewizyjnych między nim a Terlikowskim. Muszę przyznać, że Terlikowski budzi we mnie jednak jakiś agresor i brak szacunku – Kochanowski spokojnie, już w pierwszych wypowiedziach oświadczył coś w stylu „Nie będę wchodził w pana dyskurs w języku nienawiści.” i zachował rzeczowość argumentu i opanowanie do końca rozmowy. Pełna podziwu próbowałam od tamtego momentu tak samo.
Kochanowski zabrał się do tematu inaczej niż Depko i bardziej radykalnie. „Marginesy.” to książka spod igły, mocna, smukła, minimalistycznie okraszona motywem pawia na okładce. Ale chociaż „Chuć” przewyższa ją rozmiarami, to ta jasna i czysta publikacja jest prawdziwą cegłą w dłoni. Można z tym przeskoczyć płot i poczuć się bojówkarzem.
Do tej książki mam tylko żal o postmodernę. Postmoderna pełna jest głębot (ang. deepity, termin ukuty przez córkę J. Weizenbauma, rozpropagowane przez D. Dennetta, w polskim dzięki inwencji twórczej M. Koraszewskiej) czyli wyrażeń pozornie prawdziwych i ważnych, ale tylko przez ich niejednoznaczność. Miejsce głębot jest w literaturze, nie w nauce. W literaturze bowiem jest miejsce na dywergencyjne interpretacje, domysły i niedpowiedzenia. Od nauki oczekujemy natomiast jasnych odpowiedzi, nawet jeśli w naukach humanistycznych bywają one nacechowane ideologią – to zresztą normalne, nie da się mówić o psychologii, socjologii, antropologii, filozofii czy językoznawstwie etc. bez pewnego zabarwienia ideologicznego, które utożsamiałabym tu po prostu z jednostkowym, komunikowalnym światopoglądem. Nauki humanistyzne są kwintesencją relatywizmu i konstrukcjonizmu socjologicznego (stąd dla mnie teologia nie jest nauką, ale metatworem – nie można badać czegoś, czego istnienia nie tylko nie potrafimy [wide: teoria strun w fizyce], ale nie chcemy udowodnić). Jako takie powstały i są po prostu wtórne do wykształcenia się w naszym gatunku wysoko rozwiniętej samoświadomości. Kiedy więc Kochanowski pisze (str. 202, przypis), że nie chce nadpisywać Artauda, ale że z nim współodczuwa i interpretuje, to owszem, poruszamy się po terench teatrologii, ale też wychodzimy poza opis naukowy.
Poza tym ta książka jest jak cegła – stanowi poważną broń – i jak skalpel – tnie dokładnie. Gdyby Kochanowski był neurochirurgiem, ten tekst byłby operacją głośną na skalę krajową. Gdy Depko pisał o tym, jakie mamy normy, Kochanowski pokazał jak te normy (szczególnie społeczne i prawne, o medycznych właściwie nie napomyka) strukturalizują świat wokół nas – na centrum i tytułowe marginesy. Wprowadzają dychotomię, którą ja wizualizowałam sobie raczej w formie nie płaskiego koła, lecz trójwymiarowego stożka – centrum jest wyżej, a kto się tam znajdzie, ma ułatwione spychanie innych na niżej znajdujące się obrzeża. Droga w dół jest śliska.
Zadaje też kluczowe pytania kto, jak i po co te normy ustala. Jest rzeczowy i bezlitosny w ukazywaniu słabości takiego, a nie innego obecnie panującego układu społecznego. W układzie tym seks, jego forma, otoczka, sposób uprawniania, to nie tylko przyjemność i biologiczna konieczność, to sposób na zachowanie świadomości opozycyjnej, „zdawania sobie sprawy, że nasze zachowania seksualne mogą albo wspierać, albo osłabiać istniejący system władzy” (str. 32). To jest nadpisane dopoduszkowej „Chuci” o ważny społeczny kontekst, o wyjście poza to, że jeśli robię się mokra z podniecenia albo mam w domu wibrator, to nie muszę się wstydzić przed sobą – to budowanie świadomości, że jeśli podnieca mnie lesbijskie porno, to mam do niego pełne prawo i żadna regulacja prawna czy społeczna nie będzie mi z buciorami wchodziła w życie, bo będę się stawiać.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ze względu na medialność i pewną cukierkowatość, to książka Depko i Wanat znajdowała się na listach bestsellerów np. sieci Empik. Nie potępiam tego, ale w dobie wynoszenia młodych ludzi na paralizatorach z sal wykładowych, bo nie zgadzają się na mnożenie bzdur o przyczynianiu się gender studies do rozpadu rodzin (kiedyś mieliśmy rodziny wielodzietne, potem atomowe, idziemy ku patchworkowym – to jest SPOŁECZNA ZMIANA jak przejście z politeizmu do monoteizmu – gender to bada, a nie jest tego źródłem) czy szerzenia się HIV/AIDS, co głosi się w murach szanowanej uczelni… w takich czasach wolałabym, żeby więcej ludzi przeczytało „Socjologię seksualności”. Może ktoś by w końcu zrozumiał, że biologia i konstrukty społeczne w świecie Homo sapiens przenikają się i wpływają na siebie wzajemnie (random fact: pieniądz jest konstruktem społecznym. Grubość portfela mężczyzny pozytywnie koreluje z jakością orgazmu jego partnerki. Tadaa!) – skoro manipulowanie biologią jest trudne i niejednokrotnie bioetycznie wątpliwe, spróbujmy pomanipulować tą łatwiejszą częścią równania. Może dzięki temu wszystkim będzie żyło się lepiej, a stożek z mojej wyobraźni spłaszczy się do ogromnego koła, w którym wszyscy będziemy równi..?
- „Chuć (czyli normalne rozmowy o perwersyjnym seksie)” Ewa Wanat, Andrzej Depko, Wielka Litera, Warszawa 2012
- „Socjologia seksualności. Marginesy.” Jacek Kochanowski, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2013