A skoro święta to jak co roku – filmik z życzeniami ode mnie. A przy okazji dwa bonusy, których nie ma na innych „soszal midia”.
Po bonusy kliknij w „czytaj więcej” 🙂
A skoro święta to jak co roku – filmik z życzeniami ode mnie. A przy okazji dwa bonusy, których nie ma na innych „soszal midia”.
Po bonusy kliknij w „czytaj więcej” 🙂
My experience of the world is that things left to themselves don’t get right. – Thomas H. Huxley #Science
— Science Quoter (@sciencequoter) December 8, 2013
Cały twitter wiedział, że ma być śnieżyca. Że Xawery, że będzie szklanka na ulicach. Ale drogowcy to grupa osób wiecznie zaskoczonych. To jest po prostu kolokacja. Więc na podjeździe kierowca zaciąga ręczny i modli się, żeby nie zjechać po oblodzonej drodze. Wywala nas kulturalnie na zbity pysk, na wicher i mróz. Obliczam czy bliżej mi do domu czy do A. Do A. Szalik na nos naciągam, poprawiam rękawiczki i idę.
Kilka ładnych skrzyżowań później: Cyklofrenik i Asperger. Mam zeza rozbieżnego. Przez chwilę łapię każdy gest. Dokonuję prezentacji, ale oboje są za bardzo sobą, żeby podjąć pałeczkę. Jeden gada jak katarynka, drugi wycofuje się w ściśnięte wargi. Jeden ma to mikroszurnięcie nogą. Drugi poprawia zgryz szczęki, bo wie już, że jest zbyt kurczowy.
– Co ze szkołą? Dlaczego nie przychodzisz? – pyta Cyklofrenik w przelotnej trosce. Odpowiadam. On: – Acha, ja wysądziłem się o alimenty od ojca, o alimenty od matki i jeszcze socjalne pobieram z Uniwerka.
Tak bez spiny to mówi, przy obcym mu Aspergerze, który odwraca wzrok, to wszystko go nie dotyczy i nie interesuje. Tamten też pomija jego istnienie próbując zafiksować rozbiegane oczy na mojej twarzy. Włosy mu odrastają nierówno.
Wsiada w autobus, odjeżdża.
Za dużo wina.
Milczenie z gatunku tych niezręcznych, ciężkich, pełnych napięcia.
W domu ta decyzja, że pewne numery telefonów trzeba zablokować. Zabieram się do tego, ale przecinam tylko jedną nitkę łączącą mnie poszarpanym nerwem ze Szczecinem. Ile można? Książe potem napisze, że trzeba tylko doczekać końca tego roku, że potem się odmienia. Zakopuję się pod górą książek. Przypominam sobie lata kiedy byłam młodsza, wtedy Książe dzwonił zawsze w Sylwestra, ale bardzo wcześnie, koło 18, 19 – zanim poszedł pić cokolwiek. Miał taki uroczy zwyczaj, że wyłączał komórkę kiedy tylko wchodził na imprezę. Po pijaku nikt nie miał prawa go słyszeć. On nie chciał słyszeć nikogo.
Kończę „Maestro” Kąckiego. Każda strona jest jak wiadro pomyj i naprawdę mi niedobrze. Po „Jutro przypłynie królowa” też poszłam najpierw spędzić dwie godziny w wannie dolewając sobie co jakiś czas gorącej wody. Dwie takie książki w ciągu jednego roku? Co dzieje się w kulturze, że tekst potrafi tak upodlić? Nie czułam się tak źle czytając Wojaczka z jego najgorszymi spermami kapiącymi spomiędzy nóg. Przy Kapuścińskim mi tak żółć nie podchodziła do gardła. Zakazane książki markiza de Sade nie były w najmniejszym razie tak obrzydliwe. Co więc w gardle każe krzyczeć przez okno..?
Kiedy wchodzę do klatki schodowej dozoczyni tańcuje przed windą. Ma chore biodro. Nie jest sexy.
– No! No już! – mówi energicznie tupiąc w coś nogą. Kieruję na nią pytający wzrok i cicho zaznaczam swoją obecność uprzejmym:
– Dzień dobry…
– Nie żyje? – pyta, lekko sapiąc i znowu tupie.
– Słucham, co?
– Prusak! Nie żyje?
Po kolejnym tupnięciu dostrzegam o co chodzi. Dozorczyni tupie w zawleczkę od puszki, którą ktoś niefrasobliwie rzucił na podłogę korytarza. Pod windą ciemnawo, ciemny kształt na linoleum wyglądał jak robak. Z tymże oklejony od piwa. Co ona podniosła nogę, zawleczka lekko przyklejała się do podeszwy, potem odklejała się i spadała przesuwając się o parę centymetrów.
Do tanga trzeba dwojga.
Myślę, że każdemu z nas czasem taki prusak się do podeszwy przyklei, metalowy, nie ma go jak ubić. Kwintesencja pancerności. Wciąż wydaje nam się, że nóżką zalotnie do nas fika.